godz. 00:24
24 kwiecień, Sydney
Ciemna ulica, cisza… niesamowita cisza. Jedyne co słychać to szum
wiatru, który ociera się o pełne liści korony drzew, jeżdżące w oddali
karetki i stukot moich cholernie niewygodnych szpilek.
Po dość długim i męczącym spacerze dotarłam do domu cała obolała i
zalana. Imprezę uważam za udaną mimo to, że jestem chyba pierwszą osobą
która ją opuściła. Ładni chłopcy, dobra muzyka, smaczne drinki… o tak,
to jest to.
Niezdarnie wyciągnęłam klucze do domu, które zdobił różowy breloczek z
wygrawerowanym napisem “true”. Zdaniem rodziców symbolizuje on prawdę o
mnie. Zaś moim zdaniem to zwykły dodatek tak samo jak torebka do
sukienki czy samochód do faceta.
Przekręciłam klucz przez co drzwi do środka uchyliły się. Będąc
wewnątrz dość dużego domu jak na nastolatkę, która mieszka sama,
zamknęłam go na cztery spusty i chwiejnym krokiem podeszłam do czarnej,
skórzanej kanapy. Usiadłam na niej, mając zamiar uwolnić stopy od
udręki, którą były szpilki koloru krwi.
Zauważyłam włączonego laptopa, który leżał na środku miękkiego mebla.
Sięgnęłam ręką po sprzęt, aby móc sprawdzić czy rodzice nie próbowali
się ze mną skontaktować. Nie często pisali do mnie SMS-y lub dzwonili na
telefon.
Ich zdaniem lepszym sposobem na kontakt ze swoją jedyną córką było
dzwonienie na Skype’ie pomimo to, że nie często bywałam w domu, a oni
doskonale o tym wiedzieli.
Podczas mojej nieobecności nazbierało się siedem nieodebranych
połączeń właśnie od nich. Typowe. Dzwonili w godzinach gdy byłam na
zakupach, imprezie lub u Eri. Następnie nie odzywali się do mnie dopóki
sama nie postanowiłam zrobić pierwszego kroku. Czasem trwało to nawet
cztery dni, a jak już zadzwonię tłumaczą się, że to ja nigdy nie mam
czasu na rozmowę z nimi.
Widząc godzinę dwudziestą czwartą pięćdziesiąt trzy postanowiłam nie
dzwonić teraz do rodziców. Nie byłabym w stanie z nimi normalnie
rozmawiać, a tata od razu wyczułby, że coś ze mną nie tak. Po alkoholu
zawsze mówię dość niewyraźnie, a wyraz twarzy mam trochę… dziwny.
Odłożyłam laptopa na stół w takim samym stanie w jakim go zastałam.
Położyłam się na kanapie i spojrzałam w śnieżnobiały sufit oświetlony
jedynie pomarańczowym światłem ulicznej latarni.
Samotność mnie dobijała. Lubiłam towarzystwo innych ludzi czy
zwierząt. Nawet jeśli mielibyśmy milczeć godzinami wolałam być z kimś
niż sama. Chyba każdy czuje się raźniej i bezpieczniej gdy kogoś ma przy
sobie, czyż nie?
Na pewno nie raz widząc starszych ludzi siedzących razem na ławce lub
spacerujących ze sobą w parku zastanawiałeś się “niesamowite, całe
życie spędzone razem, jak to możliwe?”. Skrycie to moje marzenie.
Znaleźć osobę, która mimo upadków, kłótni czy nieprzemyślanych spraw
będzie ci oddana aż do śmierci. Będziesz czuł szczęście wiedząc, że ta
osoba jest z tobą i również jest szczęśliwa. Każda chwila spędzona z nią
będzie tą jedyną, która zostanie zapisana w najwspanialszych
wspomnieniach twojego życia. Ale w tych czasach? Dwudziesty pierwszy
wiek opiera się głównie na imprezach, narkotykach i seksie za pieniądze.
Co najzabawniejsze? Sama przebywam właśnie w takim otoczeniu.
"Coraz więcej ludzi z Melbourne przybywa do Sydney aby znaleźć
się w bezpiecznym otoczeniu. Gangi, liczne przestępstwa, handel
narkotykami i zabójstwa. Czy właśnie to jest powodem ucieczki setek
ludzi z rodzinnego miasta?" słowa prezentera odbiły się echem po
całym moim mieszkaniu. Podniosłam się do pozycji siedzącej, sprawdzając
czy aby na pewno uruchamiałam telewizor. Był wyłączony. Dopiero po paru
minutach zrozumiałam, że słyszane przeze mnie dźwięki dochodzą z
mieszkania obok.
Na samą myśl o słowach mężczyzny prychnęłam sama do siebie. Sydney
jest bezpiecznym miastem i nie mam się czym martwić. Ludzie uciekają tu
ponieważ wiedzą, że będą mieli zapewnione bezpieczeństwo i dobrze
ułożone życie. Gangi czy zabójstwa nie istnieją, koniec kropka.
Ostatnia tego typu sprawa miała miejsce jedenaście lat temu czyli jak
ja sama byłam ośmioletnim dzieckiem. W nocnym klubie “Last Night”
odbyła się ostra strzelanina pomiędzy dowódcami dwóch przyjezdnych
gangów. Zginęły lub trafiły do szpitala w ciężkim stanie ponad
dwadzieścia trzy osoby. To był istny horror dla rodzin ludzi, którzy
zginęli mając najzwyczajniejszego w życiu pecha. Impreza, która miała
być dobrą zabawą, rutyną, dzięki której można było oderwać się od szarej
rzeczywistości była ostatnimi chwilami ich życia. Przerażająca wizja
życia, nie uważacie?
W końcu zamknięto klub, a mężczyźni, którzy byli przyczyną śmierci
licznej ilości osób wylądowali za kratami. Sprawa nie mogła ucichnąć
przez ponad pół roku. Rodzice zakazali wychodzić mi domu ponieważ
obawiali się, że członkowie poszczególnych gangów wciąż są pośród nas.
Na szczęście później wszystko wróciło do normy. Mam dziewiętnaście lat, a
podobna sytuacja jeszcze nie miała miejsca, więc czego tu się obawiać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz